Warto pamiętać, że rzemiosło należało do kluczowych czynników rozwoju życia miejskiego. Rzemieślnicy stanowili główny trzon obywateli miasta, a ich zdanie musiało być brane pod uwagę przy rozstrzyganiu spraw publicznych. Skupiali się w ramach organizacji cechowych, czyli obowiązkowych zrzeszeń wykonawców tej samej lub pokrewnych profesji dających im wyłączność na produkcję w mieście.
Bywali też tacy mistrzowie, którzy nie zapisywali się do cechów. Przez ogół rzemieślników byli wówczas określani partaczami. Cechy regulowały wielkość oraz jakość wytwarzanych dóbr, dbały też o prawne i gospodarcze interesy swoich członków. Pełniły przy tym zróżnicowane funkcje: polityczne, społeczno-kulturowe, religijne i towarzyskie.
Murarze przy pracy, fot. Wikimedia Commons
Dzieje cechów sięgają czasów średniowiecza. W Poznaniu zaczęły one powstawać po lokacji miasta – początek ich aktywności datuje się na koniec XIII wieku. Do najstarszych stowarzyszeń należały cechy: rzeźników, piekarzy, szewców i kuśnierzy (wytwórców wyrobów skórzanych). Duży wpływ na ich liczbę i warunki działania miały wydarzenia polityczne i sytuacja gospodarcza zarówno miasta, jak i całego regionu.
Cechy rozwijały się wraz ze wzrostem znaczenia Poznania, którego szczyt przypadł na XV i XVI stulecie. Gdy w kolejnych wiekach na skutek wojen i katastrof naturalnych miasto zaczęło podupadać, zmniejszyła się znacznie wymiana handlowa, co odbiło się też na spadku zapotrzebowania na wiele wyrobów rzemieślniczych.
Bractwa cechowe były organizacjami zależnymi od władz miejskich i przez nie kontrolowanymi. Podstawę ich funkcjonowania stanowiły statuty zatwierdzane przez radę miejską. Ważną funkcję organizacyjną spełniali starsi cechu, których wybierano na jeden rok.
Członkowie bractw spotykali się co kwartał na zebraniach określanych mianem schadzek, podczas których omawiano najważniejsze sprawy, ale także wspólnie bawiono się i pito piwo. W niektórych bractwach obowiązywał zwyczaj, że po zakończonych obradach każdy otrzymywał na drogę powrotną dzban tego trunku.
Stary murarz, fot. Wikimedia Commons
Charakterystycznym elementem cechów była wykształcona w ich obrębie trójstopniowa hierarchia z podziałem na: uczniów, czeladników i mistrzów. Osiągnięcie mistrzostwa i wejście w posiadanie własnego warsztatu okupione było latami ciężkiej pracy. Nauka zawodu zaczynała się już w wieku około 10 lat. W jej trakcie uczeń był całkowicie zależny od mistrza, który miał obowiązek go żywić i zapewnić warunki do rozwoju.
W pierwszym etapie swej bytności w warsztacie przyszły rzemieślnik nabywał wiedzę o podstawach fachu. Następnie wraz ze stojącymi wyżej w hierarchii czeladnikami uczestniczył w produkcji. Uczeń nie otrzymywał wynagrodzenia. Nie mógł też samowolne opuszczać warsztatu za co groziły mu surowe kary z więzieniem włącznie.
Po zakończeniu nauki następowała uroczysta promocja, czyli wyzwolenie na czeladnika. Miało to zazwyczaj miejsce podczas zebrania całego cechu, na którym mistrz wygłaszał opinię na temat ucznia i potwierdzał, że jest on gotów by stać się czeladnikiem. Ceremoniał kończyła wspólna uczta na koszt nowo przyjętego czeladnika. Po zatwierdzeniu, wypromowany czeladnik otrzymywał świadectwo wyuczenia rzemiosła.
Dalsza droga do stania się mistrzem wiodła przez często kilkuletnią tzw. wędrówkę po innych miastach w kraju i zagranicą, podczas której czeladnik pogłębiał wiedzę i nabywał praktyki. W jej trakcie zapoznawał się też z nowymi pomysłami i technologiami.
Jednym z warunków wyzwolenia się czeladnika na mistrza, a zarazem głównym sprawdzianem posiadanych przez niego umiejętności, było wykonanie sztuki mistrzowskiej, czyli tzw. majstersztyku. Po wniesieniu właściwych opłat i opłaceniu materiału, często pod nadzorem młodszych mistrzów, czeladnik musiał wykonać zleconą pracę samodzielnie, by wykazać, że opanował swój fach. Musiała ona cechować się innowacyjnością i szczególnie starannym wykonaniem.
Wyobrażenie murarza z XVI wieku, fot. ze zb. Deutsche Fotothek
Aby stać się pełnoprawnym mistrzem i zostać wpisanym do ksiąg cechowych, czeladnik po wykonaniu majstersztyku musiał spełnić jeszcze inne formalne warunki – posiadać obywatelstwo miejskie, a niekiedy też odpowiednią nieruchomość. Niektóre statuty cechowe zobowiązywały przyszłych członków do zawarcia małżeństwa w ciągu roku od wstąpienia do bractwa. Dopiero po spełnieniu wszystkich tych warunków mogli oni organizować warsztat i podjąć produkcję.
W XVII wieku w Poznaniu funkcjonowało około 30 rzemieślniczych korporacji. Jedną z nich był cech murarski. Zgodnie z jego statutem uczeń mógł kształcić się u mistrza, który cieszył się dobrą opinią i już od pewnego czasu prowadził swój warsztat w mieście. Marcin Witkowicz na naukę fachu murarza zdecydował się u Grzegorza Lenca.
Po odbyciu obowiązkowej kilkutygodniowej próby uczeń zawarł z mistrzem umowę o pracę – ponieważ przyszły czeladnik był małoletni, akt wymagał zgody jego formalnych opiekunów lub poręczycieli. Czas trwania nauki ustalony został na 3 lata. Ponieważ był to okres krótszy od zwyczajowo przyjętego (4 lata), Witkowicz musiał przekazać Lencowi pewną kwotę pieniędzy i odrobić brakujący rok jako czeladnik w jego warsztacie. Po dopełnieniu wszystkich formalności i wpłaceniu „wpisowego” do korporacyjnej kasy nazwisko nowego adepta sztuki murarskiej wpisano do księgi cechowej.
Witkowicz zamieszkał w domu swojego mistrza i rozpoczął naukę fachu. O samym Lencu i jego działalności budowlanej nie zachowało się zbyt wiele informacji. Wiadomo natomiast, że był dość konfliktowego charakteru, co przejawiało się licznie wytaczanymi mu procesami sądowymi. Okoliczność ta nie stała jednak na przeszkodzie, by dwukrotnie pełnił funkcje starszego cechu.
Murarze budujący piwnicę domu, fot. ze zb. Deutsche Fotothek
W okresie nauki Lenc nie płacił Witkowiczowi za jego pracę, ale zapewniał mieszkanie i wyżywienie. Uczeń nie mógł w tym czasie szukać dodatkowej pracy u innego mistrza murarskiego. Statut cechowy nakazywał mu też pomagać w prowadzeniu gospodarstwa domowego mistrza i być posłusznym jego żonie. Lenc miał prawo do kontroli poczynań Witkowicza także poza godzinami jego pracy.
Po pomyślnym zakończeniu przez Witkowicza trzyletniego okresu nauki czekała go uroczystość wyzwolenia na czeladnika. 30 stycznia 1690 roku mistrz Lenc wraz ze swoim uczniem wzięli udział w nadzwyczajnym zebraniu członków bractwa. Po zdaniu przez mistrza relacji z przebiegu nauki ucznia i braku przeszkód uniemożliwiających dokonanie aktu wyzwolin następował uroczysty monument złożenia przez Witkowicza przysięgi i wpisania jego nazwiska do księgi bractwa cechowego.
Zazwyczaj zwieńczeniem uroczystości było wręczenie świeżo upieczonemu czeladnikowi listu wyzwolenia. Jednak Witkowicz otrzymał go dopiero po roku, który zgodnie z umową zawartą z Lencem, miał jeszcze do odpracowania w jego warsztacie. Po otrzymaniu świadectwa Witkowicz udał się na przewidzianą statutem cechowym wędrówkę. W jej trakcie dotarł m.in. do Lublina. Najprawdopodobniej w mieście tym zakończył też przedwcześnie swoje życie.
Warto zwrócić też uwagę na wygląd samego dokumentu. Jego treść została spisana na pergaminie atramentem – czarnym oraz czerwonym (wyróżniając w ten sposób nazwiska oraz nagłówek). Do listu przywieszono pieczęć bractwa murarzy – okrągłą z czerwonego laku, na której przedstawiono emblematy cechu: „łokieć”, cyrkiel, kielnię, młotek oraz pałki.
Pieczęć poznańskiego bractwa murarzy, fot. Łukasz Gdak/PCD
Oprócz tekstu na świadectwie umieszczono rysunki ilustrujące pracę murarzy. Umiejscowiono je w taki sposób, że stanowią rodzaj ramy, w którą została wpisana treść dokumentu.
Świadectwo wyzwolenia na czeladnika murarskiego Marcina Witkowicza, poniżej fragment kompozycji rysunkowej, fot. Łukasz Gdak/PCD
Akt wyzwolenia Marcina Witkowicza jest jedynym poznańskim dokumentem tego typu pochodzącym z końca XVII wieku, który dotrwał do naszych czasów. Dlatego, mimo niepozornych rozmiarów, jest niezwykle cennym świadectwem swojej epoki. Dostarcza nam wiedzy nie tylko na temat specyfiki funkcjonowania organizacji cechowych w mieście, lecz także, dzięki ilustracjom – o pracy samych murarzy, jej poszczególnych etapach, a także używanych niegdyś narzędziach budowlanych.
Maciej Moszyński
Przygotowując tekst korzystałem m.in. z artykułu M. Mrugalskiej-Banaszak, O tym, jak Marcin Witkowicz cztery lata u "sławetnego Grzegorza Lenca, mistrza murarskiego" terminował, "Kronika Miasta Poznanania" 1998, nr 1, s. 95-109.