Niektórzy dostrzegają w historii zaskakującą wręcz powtarzalność. Dla innych odmienny kontekst podważa sens konstruowania porównań między zjawiskami oddalonymi od siebie w czasie. Nie rozstrzygając w tej kwestii, warto wspomnieć o wydarzeniu sprzed stu laty, do którego doszło w miejscu, w którym ponad trzy dekady później rozpoczął się pamiętny Czerwiec 1956 roku.
Poznań w okresie międzywojennym widziany z perspektywy terenów kolejowych,
fot. Narodowe Archowum Cyfrowe
W następstwie szeregu przełomowych wydarzeń społeczno-politycznych, z powstaniem wielkopolskim na czele, a także na mocy postanowień paryskiej konferencji pokojowej z czerwca 1919 roku, Poznańskie stało się częścią odradzającego się po latach zaborów państwa polskiego. Radości z odzyskanej wolności szybko zaczęło towarzyszyć rosnące niezadowolenie wśród szerokich mas ludności Poznania, która odczuwała skutki gwałtownego spadku stopy życiowej.
Polscy kolejarze obejmują kontrolę nad stacją w podpoznańskich Złotnikach,
fot. Narodowe Archoiwum Cyfrowe
Uaktywniły się związki i organizacje skupiające zwolenników różnych opcji politycznych. W mieście regularnie odbywały się wielotysięczne wiece i demonstracje robotnicze. Protestowano przeciwko drożyźnie, braku zaopatrzenia i bezrobociu. Szczególnie ostry przebieg miały strajki na tle płacowym. Podczas jednego z nich, 26 kwietnia 1920 roku, doszło do masakry demonstracji robotników i kolejarzy.
Przyczyną protestu była odmowa wypłaty przez lokalne władze zaległego dodatku drożyźnianego. Co istotne, w innych częściach kraju zarządzenie to realizowano bez zastrzeżeń. Zdesperowani robotnicy poznańskich warsztatów kolejowych i pracownicy ruchu wyszli na ulice. Kilkutysięczny tłum dotarł przed Zamek, który był wówczas siedzibą Ministerstwa byłej Dzielnicy Pruskiej.
U progu niepodległości dawny zamek cesarski stanowił centrum włądzy rządowej w Poznaniu,
fot. Wojewódzki Urząd Ochrony Zabytków
Minister Władysław Seyda poprosił demonstrantów o czas na rozpoczęcie rokowań. Robotnicy wycofali się, gromadząc się na placu przed dworcem. Ponieważ po upływie wyznaczonej godziny nie rozpoczęto rozmów, kolejarze powrócili pod Zamek, przed którym czekał na nich 100-osobowy kordon policji dowodzony przez Karola Rzepeckiego. Zaczęto strzelać. Padli pierwsi zabici.
Plac przed poznańskim dworcem kolejowym w latach międzywojennych,
fot. Narodowe Archoiwum Cyfrowe
Sytuacja szybko wymknęła się spod kontroli. Wzburzeni robotnicy ruszyli pod gmach prezydium policji, domagając się oddania pod sąd winnych masakry. Rozbrojono więzienie garnizonowe znajdujące się w forcie Grolman i uwolniono kilkuset więźniów, z których wielu przyłączyło się do demonstrujących.
W tym czasie na ulice wprowadzone zostało wojsko. Do krwawych starć doszło na placu Świętokrzyskim (obecnie Wiosny Ludów). Wielu robotników zostało aresztowanych. Pod wieczór w mieście ogłoszony został stan wyjątkowy, wskutek czego walki ustały.
W następstwie wystąpienia robotników zginęło 9 z nich, a kilkudziesięciu zostało poważnie rannych. Pogrzeb poległych odbył się 4 maja 1920 roku na wildeckim cmentarzu przy ulicy Bluszczowej.
Przedstawiciele robotników domagali się wyciągnięcia konsekwencji od Seydy i Rzepeckiego. Dla uspokojenia nastrojów obaj politycy ustąpili ze swych stanowisk. Zdecydowano także o wypłacie zaległych dodatków drożyźnianych.
Współczesna tablica upamiętniajaca poległych podczas robotniczej demonstracji,
fot. domena publiczna
Szok wywołany skalą i przebiegiem robotniczego protestu szybko przerodził się w falę formułowanych na łamach poznańskiej prasy oskarżeń wobec domniemanych sprawców. Z łatwością odwołano się do sprawdzonego schematu spiskowego - prowokacji ze strony „żywiołów obcych”, w szczególności zakulisowo i destrukcyjnie działających Niemców, Żydów i komunistów.
Wśród padających oskarżeń najczęściej powtarzały się te, łączące we wspólnym antypolskim froncie żydowskich i bolszewickich zbrodniarzy. Nic dziwnego, skoro wojna polsko-bolszewicka znajdowała się wówczas w swej szczytowej fazie, co skutkowało łatwością w rozprzestrzenianiu stereotypu „judeobolszewii”.
Ponoszący polityczną odpowiedzialność za strzelanie do robotników Seyda i Rzepecki pozostali w naczelnych władzach Poznańskiego, chociaż na niższych stanowiskach. Z 9 policjantów oskarżonych o znęcanie się nad rannymi kolejarzami skazano tylko 3. Za to obarczono odpowiedzialnością za masakrę 24 kolejarzy i 15 z nich skazano.
Maciej Moszyński