Wielu z nas trudno wyobrazić sobie rozpoczęcie dnia bez filiżanki lub kubka gorącej kawy. Niektórzy żartują, że jest ona paliwem, pozwalającym płynnie rozpocząć nowy dzień (zwłaszcza w pracy). Kawa w przypływie poetyckiego natchnienia bywa opisywana jako:
Absolutnie czarny napój niewymagający frazesów, potrzebny jak nogi krzesłu.
Czy zawsze tak było? Od kiedy możemy się tą rozkoszną używką delektować w Poznaniu? Aromatycznych ziaren kawy nie uprawia się wszakże w Europie… Ktoś musiał je sprowadzić jako pierwszy na kontynent i do grodu Przemysła…
Zacznijmy od tego kiedy i za czyją sprawką kawa, owoc dojrzewający pierwotnie w afrykańskim klimacie, został udostępniony zainteresowanym mieszkańcom Europy. Warto pamiętać, że swoją popularność zdobywał stopniowo dzięki arabskim podbojom i podążającym ich szlakiem kupcom oraz poszukiwaczom przygód. Trudno w tym miejscu nie wspomnieć o lekarzu, botaniku i, co w tym zestawieniu nas najbardziej interesuje, podróżniku. Leonhard Rauwolf, bo o nim mowa, w burzliwym XVI wieku, kiedy białe plamy na mapach świata zaczynały powoli nabierać kolorów, w celach naukowych odbył kosztowną podróż na Bliski Wschód. Badacz, którego celem było odkrywanie nieznanych dotąd roślin, miał w zamierzeniu odkryć takie okazy, które pozwoliłyby na spieniężenie wiedzy na ich temat z odpowiednio wysokim zyskiem. Taki był warunek postawiony mu przez bogatego sponsora, liczącego na szybki zwrot kosztów owej ekspedycji. Leonhard podczas pobytu w Konstantynopolu, jako pierwszy Europejczyk, opisał proces przyrządzania kawy. Jeśli wczytać się w przekazaną przez niego relację, to z łatwością stwierdzimy, że pomijając może pośpiech, jaki jest nieodzownym elementem naszej codzienności, zasadnicze wrażenia z obcowania z tym napojem nie uległy większym zmianom:
Bardzo dobry napój, aromatyczny, niemal tak czarny jak atrament i bardzo dobry w chorobach. Należy pić go rano, wcześnie, najlepiej na otwartej przestrzeni, spokojnie i powoli, zaparzać w glinianym kubku, długo.
fot. Agata Kierzkowska
Przed wypiciem skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą
Jak to zwykle bywa od trafienia do świadomości, do zagoszczenia w codziennym życiu, wiedzie stosunkowo krótka, nawet jeśli nieraz nieco skomplikowana droga. Przytoczona wyżej relacja pochodziła z 1573 roku. Wówczas spożywanie kawy kojarzyć się musiało przede wszystkim ze znajdującymi się pod drugiej stronie Morza Śródziemnego krajami arabskimi oraz Imperium Ottomańskim. W 70 lat później pojawił się kupiec, który jako pierwszy podjął ryzyko związane z, jakbyśmy to dzisiaj powiedzieli, przedstawienia nowego produktu w swojej ojczyźnie. Nazywać miał się Laroque, a swój ładunek czarnych ziaren przywiózł do Marsylii w 1644 roku.
fot. Adobe Stock
Nie trudno się domyślić, że ten „nowy” napój, musiał dopiero przelać się przez tamy dotychczasowych przyzwyczajeń. Potrzebował czasu, by rozpuścić dotyczące go wątpliwości i aurę „wymyślnego udziwnienia” (Nasi przodkowie nie pijali kawy, więc na co nam ona?). Początkowo, mimo (a może właśnie ze względu na to), iż po drugiej stronie Morza Śródziemnego cieszyła się opinią napoju o wręcz leczniczych właściwościach, kawa została okrzyknięta jako szkodliwa, trująca substancja. Warto podkreślić, że głos w sprawie nowego trunku zabrali lekarze, a także akademicy, którzy powoływali się przy tym na swoje naukowe analizy. Wśród największych zarzutów pojawiała się groźba wyludnienia Francji! Miała mieć ona również wyniszczający wpływ w wymiarze jednostkowym. Jej spożywanie groziło Ściskaniem porów substancji mózgowej i przeszkadzać miało Sennym duchom wciskać się do wnętrza mózgu…
Na szczęście pod koniec XVIII stulecia niektórzy lekarze zaczęli stopniowo przekonywać się do owej czarnej substancji i ostatecznie zmienili swoje stanowisko. Dowodem może być broszura, która rozprowadzana była przez pewnego niderlandzkiego kupca, mówiąca o kawie, że:
Oczyszcza nerki, podtrzymuje wewnętrzną ciepłotę ludzkiego organizmu, chroni od podagry, kamieni (…) itd.
Co prawda w tym wypadku czynnikiem decydującym mogła być chęć zarobienia na kawie... Jej dotychczasowa zła reputacja wśród najważniejszych instytucji naukowych kraju nie przysparzała temu energetycznemu napojowi amatorów. Dobrym pomysłem okazała się próba odwołania do tego samego autorytetu, aby stopić opór u potencjalnych klientów.
Ilustracja: freepik
Kawa po turecku, czy po wiedeńsku?
Jak wiele nowości, kawa musiała na przestrzeni lat torować sobie drogę pośród dotychczasowych przyzwyczajeń oraz obaw, walcząc o prymat z dotychczasowymi codziennymi rytuałami. Metafora odnosząca się do walki jest tu jak najbardziej na miejscu, ponieważ kolejnym epizodem, który przybliżył moment jej upowszechnienia w Polsce, była właśnie bitwa. I to nie byle jaka, bo konkretnie starcie, które przeszło do historii jako „wiktoria wiedeńska” (dla porządku przypomnijmy, że miała ona miejsce w 1683 roku). Pod Wiedniem starły się siły tureckie pod wodzą kalifa Kara Mustafy i wojska sprzymierzonych z udziałem osławionej polskiej husarii pod wodzą samego króla Jana III Sobieskiego. Dla naszej historii najistotniejszą jest wiadomość o tym, która strona zwyciężyła i co zrobiła ze zdobytymi łupami. Zwycięstwo odniosły siły dowodzone przez Jana III Sobieskiego. Zostawmy kwestie militarne na boku i zatrzymajmy się przy jednym z uczestników tej bitwy, który zapragnął dla siebie czegoś pozornie bezwartościowego.
Nazywał się Jerzy Franciszek Kulczycki, a zażyczył sobie niepozornych worków, wypełnionych czymś, co postronni brali za zwyczajną paszę dla wielbłądów. Jednak nasz bohater, jako były więzień turecki, doskonale zdawał sobie sprawę, że owe worki kryły w sobie właśnie ziarna kawy, do której picia przyzwyczaił się na obczyźnie. Swoją droga, sformułowanie „przyzwyczaił” może być zbyt słabe, ponieważ doszedł on do wniosku, że warto będzie zaznajomić szerszą publiczność z wyjątkowym smakiem oraz aromatem tego napoju. Tak doszło do założenia pierwszej wiedeńskiej kawiarni nazwanej „Blaue Flasche”, która dała początek istnej manii kawowej i ostatecznie sprawiła, że i my możemy cieszyć się kawą spożywaną w jakże przyjemnych okolicznościach.
Kawa na ławę
Przebyliśmy z kawą ponad 100 lat. Od momentu jej opisania przez Europejczyków, po moment, od którego można mówić o zyskaniu przez nią popularności na wielką skalę. Najwyższy czas, by sprawdzić, czy równie gorąco została przyjęta przez naszych przodków. Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest jednoznaczna. We wstępie odwołaliśmy się do współczesnego peanu na cześć kawy, przytoczmy dla odmiany ówczesny utwór. XVII-wieczny poeta i humanista, Andrzej Morsztyn tak opisywał ten wytwór obcej kultury:
W Malcie-śmy, pomnę, próbowali kafy,
Trunku dla baszów, Murata, Mustafy.
Co jest Turków, ale tak szkarady napój,
Tak brzydka trucizna i jady,
Co żadnej śliny nie puszcza przez zęby,
Niech chrześcijańskiej nie plugawi gęby.
Czarny napój pojawił się w Polsce za panowania króla Augusta III, o czym wiemy dzięki wyczerpującemu opisowi ówczesnej obyczajowości, sporządzonemu przez Jędrzeja Kitowicza. Jak referuje nam ten baczny obserwator kultury polskiej za rządów Sasów, początkowo kawa zyskała uznanie wśród najbogatszej warstwy społecznej. Jako towar sprowadzany drogą morską, mogła ona cieszyć przede wszystkim przedstawicieli szlachty oraz bogatych mieszczan. Pijano ją najchętniej z rana, z dodatkiem mleka i cukru (nawiasem mówiąc ten również nie należał do najtańszych produktów). Według relacji z epoki, po takiej kawie zwykle wypijano nieco wódki. Dzisiaj co prawda raczej nie łączymy tych dwóch trunków w takiej konfiguracji, natomiast zwyczaj pijania kawy po posiłkach (zwłaszcza po „słodkim”), jest nam jak najbardziej znany. Początkowo uważana była ona za napój kobiecy. Mężczyźni mieli po kawę sięgać raczej chcąc uniknąć konieczności picia niesmakującego im wina. Podczas spotkań towarzyskich pozwalało to zachować twarz gospodarzowi, który częstował nielubianym trunkiem. W XVIII stuleciu lekarze zalecali ją szczególnie rano, ponieważ twierdzono, że niezdrowo jest wstawać z łóżka bez śniadania. W towarzystwie ceniona była ona szczególnie ze względu na swoje pobudzające właściwości, dzięki którym można było przetańcować do białego rana na chętnie urządzanych wówczas balach i zabawach. Należało jednak uważać, aby się od niej nie uzależnić. Osoby, które popadały w kawowy nałóg miały ponoć ogromne trudności z rozpoczęciem dnia bez przyjęcia dawki tej uzależniającej substancji! To z kolei brzmi zapewne dla wielu z nas całkiem znajomo…
fot. CYRYL, Kawiarnia Sukiennicza na Starym Rynku po remoncie w 1977 roku
Powiedz mi jak zaparzasz, a powiem Ci kim jesteś
Z czasem zwyczaj picia kawy się spopularyzował. Odzwierciedlał przemiany społeczne, jakie doszły w końcu także do Polski. Zdaniem niestrudzonej poznańskiej kronikarki, Marii Wicherkiewicz, zmiany te dotyczyły przede wszystkim załamywania się ustroju feudalnego przy jednoczesnym rozbiciu obowiązujących do tej pory porządków cechowych. Kawa stała się wkrótce wyrazem egalitaryzmu zwiastującego nadejście nowej epoki, której zwieńczeniem w pewnym sensie była Wielka Rewolucja Francuska 1789 roku. Raczyli się nią (albo przynajmniej starali się raczyć) przedstawiciele wszystkich warstw społecznych, a kawiarnie wypełnione wymownymi w formie okrągłymi stolikami szybko awansowały do roli współczesnego Forum Romanum. Z drugiej strony „pić kawę” nie w przypadku każdego oznaczało to samo.
Chociaż dzięki zyskaniu ogromnej popularności ceny kawy uległy obniżce i można było uraczyć się tym napojem już za cenę 6 miedzianych groszy, to jednak taka kawa odbiegała od tej serwowanej na salonach. W tej cenie bowiem, można było podobno skosztować kawy z mlekiem i cukrem, ale to z czego była przygotowana nie pozwalało zapomnieć, że osoba, racząca się nią nie należy do uprzywilejowanej warstwy społeczeństwa. W tej cenie otrzymalibyśmy bowiem napój sporządzony z mieszanki zawierającej jeden łut kawy i 4 łuty pszenicy palonej, a dodatkami do tej mieszanki byłaby mączka cukrowa i łyżka mleka rozcieńczonego wodą... W biednych domach kawę mieszano w proporcjach pół na pół z pszenicą lub palonym grochem. Tym co zasługuje na uwagę, jest fakt, że sam rytuał jej spożywania stał się na tyle modny, że niezależnie od środków jakimi dana rodzina dysponowała, starała się jak mogła zadośćuczynić powszechnie obowiązującej modzie. Zdaniem przywoływanego już Kitowicza, dom, w którym nie można by było liczyć na poczęstowanie kawą, uchodził za prostacki i sknerski (w pewnym sensie hołdujemy temu zwyczajowi i dziś, kiedy proponujemy kawę gościom czy choćby odwiedzającym nasze domy fachowcom).
Nic dziwnego, że to prawdziwe „czarne złoto” uchodziło za napój niezwykle uzależniający. Wielu kawoszy prędzej ścierpiałoby, zdaniem naszego informatora z przeszłości, brak chleba niż kawy. Z drugiej strony warto pamiętać, że postrzegał on czasy o których pisał w ciemnych barwach, więc i nowinka w postaci sprowadzonej zza granicy kawy musiała być w jego oczach kolejnym znamieniem upadu Rzeczypospolitej.
Biorąc pod uwagę kwestie ekonomiczne, rozpowszechnienie kawy zwiastowało nadchodzący stopniowo upadek ściśle kontrolowanego przez pamiętające czasy średniowieczne organizacji cechowych. Pełną parą zbliżał się nowy system ekonomiczny, w którym to kapitał zaczynał decydować o funkcjonowaniu danego przedsiębiorstwa. Otóż zgodnie z regulacjami cechowymi, mistrz powinien zapewnić każdemu czeladnikowi śniadanie, składające się z kieliszka wódki oraz kromki chleba z masłem w cenie 6 groszy. Po spopularyzowaniu kawy, można było zaserwować mu kawę z cukrem i mlekiem. Łącznie za 18 groszy można było kupić tyle kawy, cukru i mleka, aby wystarczyło na śniadanie dla 7-9 osób. Wiązało się to z istotnymi oszczędnościami ze strony przedsiębiorcy. Na tym przykładzie widzimy, jak coraz bardziej nieprzystająca do czasów, skostniała struktura, musiała ustępować organizacji opartej na pragmatyzmie, wkraczającym w obszary życia codziennego.
W samym Poznaniu pojawienie się kawy również zbiegło się z czasem wielkich przemian, których twarzą został (pomijając tutaj jego dwuznaczną postawę) starosta generalny Wielkopolski Kazimierz Raczyński i podlegająca mu Komisja Dobrego Porządku. Chociaż nadużyciem byłoby stwierdzenie, że ten energetyzujący trunek dodał wiatru w skrzydła miejskim decydentom, to bez wątpienia ożywienie życia miejskiego w związku z reformami przyczyniło się do zapoznania mieszkańców miasta z kawą.
Gdzie w Poznaniu kawę dają?
Pierwszą poznańską kawiarnię otworzył w 1784 roku Jan Geisler. Lokal mieścił się w jego domu z ogródkiem, przy ulicy Wronieckiej, w pobliżu bramy miejskiej. Dla tego rodzaju przedsięwzięcia kwestia lokalizacji jest absolutnie kluczowa! Kawiarnia z zachęcającym godłem, mającym przedstawiać imbryk znalazła się przy ruchliwej trasie, prowadzącej prosto na rynek oraz ku znajdującemu się o rzut kamieniem zamku. Mieściła się tam siedziba starościńska, sąd grodzki i archiwum. Miejsce to miało ogromny potencjał na zwabienie kuszącym aromatem parzonej kawy szlachtę i wszystkich podróżnych, zmierzających w celach urzędowych lub na któryś z jarmarków. Prowadzony przez Geislera lokal należał do kategorii popularnych Etablissement, gdzie poza napitkiem różnej maści można było również trochę się rozerwać, na przykład grą w karty, kręgle lub bilard, który również stanowił dla ówczesnej poznańskiej klienteli interesującą nowinkę. Dla spragnionych kontaktu z kulturą pomyślano także o rozrywce oferowanej przez trupy teatralne, które występować mogły w ujeżdżalni należącej do opisywanej kawiarni. Dość wspomnieć, że występami w takich miejscach nie gardził ojciec poznańskiego teatru, Krzysztof Bogusławski. Sam właściciel zwykł ponoć mawiać, że do wszystkiego doszedł własnym wysiłkiem i przemysłem, szczycąc się swoją pracowitością, punktualnością i oszczędnością, która zresztą w połączeniu z jego wizjonerskim spojrzeniem, pozwoliła wkrótce na otwarcie drugiego lokalu na przedmieściach św. Marcina. Z przymrużeniem oka możemy więc śmiało ochrzcić Jana Geislera mianem ojca pierwszej poznańskiej sieci kawiarnianej z prawdziwego zdarzenia.
fot. Łukasz Gdak/ PCD. Ulica Wroniecka
Monopolu na kawiarnie nie trzymał zresztą długo, niebawem wyrosła mu konkurencja, ulokowana po przeciwnej stornie miasta – w pobliżu bramy Wrocławskiej, gdzie również można się było spodziewać ożywionego ruchu potencjalnych klientów zmierzających do miasta południowym traktem. Już w 1785 otwarta została kawiarnia w przebudowanych murach miejskich, a zaraz obok, w jednym z bastionów blisko samej bramy kolejną otworzyła nijaka pani Dąbrowska, o której przybytku mówiono, że tam Gość obcy i tutejszy może znaleźć towarzyską przyjemność i przyzwoitą rozrywkę. Według ustaleń przytaczanej już Marii Wichierkiewicz w ówczesnym Poznaniu w pewnym momencie działało bagatela 120 kawiarni oraz gościńców (nie wliczając do tej oszałamiającej liczby winiarni!). W Poznaniu zresztą świetną kawę, której można się było podobno napić nawet w najlichszej oberży zachwalał jeszcze przed 1806 roku radca Schwartz, urzędnik pruski. Wraz z nadejściem XIX wieku i przetoczeniem się przez nasze miasto, podobnie jak przez całą ówczesną Europę, fali napoleońskiej, odwiedziny w kawiarni stały się jeszcze bardziej modne.
fot. Biblioteka Uniwersytecka w Poznaniu
Plama na surducie
Bywali więc w kawiarniach przedstawiciele rozmaitych zawodów, jak urzędnicy, żołnierze, bojownicy o wolność, aż po zwyczajnych awanturników. Bywalcami kawiarnianych sal byli także osobnicy praktykujący najróżniejsze style życia, jak eleganccy i egzaltowani do przesady dandysi, fircyki, mieszczuchy i burżuje do spółki z bufonami. Można by było powiedzieć, że była to przestrzeń dostępna, a może nawet „wyrozumiała” dla najrozmaitszych indywiduów, gdyby nie fakt, że, przynajmniej początkowo, na pewno nie spotkalibyśmy w niej... kobiet. Prawdziwym damom nie wypadało odwiedzać miejsc, w których swobodnie i bez krępacji dyskusjom oddają się mężczyźni. Panujące w tamtym okresie, surowe normy społeczne jasno wskazywały, że świat za kawiarnianymi drzwiami jest światem zakazanym dla delikatnej kobiecej natury. Nawet jeśli nie istniały formalne kary dla odważnych, lub w oczach wielu współczesnych, nierozsądnych kobiet, to złamanie norm społecznych groziło ostracyzmem, prawdziwą śmiercią towarzyską. Zakazany owoc podobno smakuje najlepiej, więc nie powinno nas dziwić, że niektóre nonkonformistki stosowały fortele i przebierały się za mężczyzn, by doświadczyć wyjątkowej atmosfery panującej w tych małych męskich enklawach. Z czasem sztywne ramy obyczajowe nieco zelżały i w kawiarniach pojawiły się osobne pokoje przeznaczone dla kobiet, które wreszcie (chociaż z dystansu), mogły doświadczyć tego, czego dotąd im odmawiano. Czy było warto? Trudno powiedzieć, chociaż zwięzły opis kawiarnianego życia przedstawiony przez Marię Wichierkiewiczową z pełną ironii lekkością obnaża infantylność, kryjącą się za poważną maską „męskich spraw”. Warto przytoczyć ten fragment:
Panowie wyższego tonu w tabaczkowych surdutach i halsztuchach w wysokich kołnierzykach „Vatermurderach” palą lulki lub „ze sztambułki Gelb Virginia z Dreikoeniszkiem” przy tureckiej wonnej mocce poruszają z posad Ziemię. Reformują świat.
Kolejne niepowodzenia związane z próbami wywołania zwycięskiego powstania, które przywróciłoby Rzeczpospolitą w jej przedrozbiorowych granicach zdają się nadawać dodatkowego, ponurego tonu powyższej wypowiedzi. Myśl o pełnym współdziałaniu na rzecz poprawy narodowego losu musiała dopiero przetrzeć szlak, aby możliwe stało się przynajmniej częściowe docenienie działań oraz zdolności mobilizacji społeczności, niezależnie od płci osoby podejmującej starania.
W kawiarni ci do twarzy
Wobec prawdziwego społecznego fenomenu kawiarni szybko okazało się, że poszczególne lokale przyciągają określony rodzaj klienteli. Ponadto, podobnie jak w naszych czasach, niektóre kawiarnie zaczęły być postrzegane jako modne. W dobie życia na pokaz pod czujnym okiem opinii sąsiadów, krewnych, czy innych autorytetów, oznaczało, że w dobrym tonie było „bywanie” w owych punktach zbornych śmietanki towarzyskiej. Niewątpliwie więc swój profil klienta posiadał śródecki lokal „Pod łabędziem”, który słynął z tego, że często zdarzały się w nim interwencje władz. Jedną z bardziej znanych kawiarni była także ta prowadzona przez Jakuba Prevosty'ego, działająca od początku w Bazarze Poznańskim, która była celem odwiedzin szlachty, wojskowych, arystokratów oraz kupców. Na początku lat 40-tych XIX wieku przy ulicy Wrocławskiej można było spotkać tzw. „złotą młodzież” szlacheckiego pochodzenia, uwiedzioną ideami swojego nieformalnego przywódcy, ekscentrycznego Eugeniego Brezy. Zwykł on ponoć ubierać się w biały habit i z zapałem głosić poglądy Saint-Simona, utopijnego socjalisty, a żarliwe dyskusje nieraz przeradzały się w prawdziwe burdy. Podobnie rozpolitykowana kawiarnia znajdowała się w Hotelu Wiedeńskim, gdzie podczas wydarzeń Wiosny Ludów 1848 roku ze swym sztabem rozlokował się sam Ludwik Mierosławski, przywódca powstania., gdy wraz z Komitetem Narodowym został wygoniony z ratusza. Jednak miejscem o kultowym statusie wśród XIX-wiecznych poznańczyków, była bezapelacyjnie kawiarnia Antoniego Pfitznera, która zajęła pomieszczenia w wykupionej przez niego kamienicy na Starym Rynku. W wypadku tej kawiarni można powiedzieć, że przeszła z „rąk włoskich do polskich”, ponieważ najpierw należała do pochodzącego z włoskiego kantonu Szwajcarii Vassalego. Włosi zresztą uchodzili w tamtym okresie za prawdziwych specjalistów od spraw kawy. Opinia musiała być zresztą słuszna, inaczej z całą pewnością do ich stałej klienteli nie należałaby przede wszystkim szlachta. Być może fakt, iż Antoni Pfitzner był pierwszym właścicielem kawiarni – Polakiem, przyczynił się do jej popularności w trudnym półmetku XIX stulecia? Być może jednak zawdzięczał to niezwykłemu hartowi ducha oraz profesjonalizmowi. Pochodził z biednej rodziny. Matka wysłała go na naukę do kawiarni prowadzonej przez Vassalegos, w której mógł poznać tajniki kawiarnianego biznesu. To właśnie tam podejrzał, jak zadbać o swoich klientów. Po zakończeniu nauki nie spoczął na laurach, ale wyruszył zagranicę, co było w tamtym czasie powszechną metodą na zdobycie niezbędnego doświadczenia. Odwiedził więc kawiarnie Berlina, Wrocławia, a także Warszawy. Po powrocie do rodzinnego miasta, założył skromny lokal mieszczący się w pojedynczym pokoju w kamienicy przy ulicy Wrocławskiej. Wybór lokalizacji, jak wiemy, nie był pozostawiony przypadkowi – pamiętajmy, że to właśnie tę ulicę niezrównany kronikarz XIX-wiecznego Poznania, Marceli Motty określił mianem „poznańskiego city”. Na pewno bez problemu rozpoznałby ją i dzisiaj sądząc po ruchu, który stanowi prawdziwą wodę na młyn dla funkcjonujących przy niej knajp i restauracji. Wróćmy jednak do rodzinnej kawiarni Pfitznera. W pracy pomagała mu siostra. Jak wspomina Motty, wystrój kawiarni był nader skromny. Kilka rzędów słoików z rozmaitymi słodyczami, prostych mebli i wazonów z papierowymi kwiatami. Miejsce to musiało jednak przyciągać liczną klientelę, ponieważ już po około 9 latach Pfitzner nie tylko poszerzył asortyment, ale w dodatku wykupił kamienicę przy Starym Rynku, dokładnie tę samą, w której mieściła się dotąd kawiarnia braci Vassalich. Powrócili oni do Szwajcarii i odstąpili pola nowemu kawiarnianemu potentatowi w mieście. Nowy właściciel musiał być źródłem dumy nie tylko dla innych przedsiębiorców. Okazało się, że poza własnym biznesem (nie tylko kawiarnianym, ale i winiarskim), miał na względzie również dobrobyt społeczeństwa poznańskiego, wpisując się swoją inicjatywą w szeroko rozumiane dążenie do poprawy losu rodaków, między innymi poprzez wspomaganie przedsięwzięć gospodarczych. Antoni Pfitzner był jednym z założycieli Towarzystwa Pożyczkowego Miasta Poznania. Angażował się również w działalność Towarzystwa Przemysłowego, czy Towarzystwa Pomocy Naukowej.
W świetle powyższych faktów, nie trzeba chyba dłużej udowadniać, że bywanie w kawiarniach stało się nie tylko sposobem na spędzenie wolnego czasu (który we współczesnym rozumieniu ludzie zaczęli mieć właśnie w XIX stuleciu), ale bywało nieraz związane z politycznymi deklaracjami, czy oznaką trzymania ręki na „modowym” pulsie. Bywało zaprawione odrobiną snobizmu, albo podszyte niemalże duchowym uniesieniem, wyrazem romantycznego usposobienia.
Gdzie latać na lofry za kawą?
Przykładem tego ostatniego było słynna Cafe Greco w Rzymie. Jak podaje Maria Wichierkiewicz, do tego lokalu mieszczącego się przy Via dei Condotti masowo przybywali Polacy, którzy chcieli napić się kawy w miejscu odwiedzonym przez wieszczów narodowych. Po wypiciu filiżanki czarnego napoju w zadumie, a być może i przy rozpiętym na byronowską modłę kołnierzyku, natchnieni rodacy mogli pozostawić swój wpis w pamiątkowej księdze gości. Nawiasem mówiąc, kawiarnia istnieje do dziś, więc także dla współczesnych turystów może stanowić jeden z punktów zwiedzania Wiecznego Miasta. Dla wszystkich szukających odrobiny wytchnienia, albo złaknionych nasycenia się nie tylko filiżanką energetyzującego napoju, ale i kawiarnianą atmosferą także w Poznaniu czeka mnóstwo lokali. W końcu raczymy się tutaj kawą od prawie 250 lat! Niezależnie, czy cenimy sobie styl przywodzący na myśl artystyczną bohemę (warto wtedy poszukać pomnika wieszcza – Adama Mickiewicza), lubimy otoczenie przyrody (na przykład nad Cybiną), czy wolimy zatopić się w nowoczesności (do czego zachęcają nas kolorowe stojaki w centru miasta), nas, kawoszy łączy przecież gorące uczucie do szlachetnego napoju. Na koniec pozostaje tylko jedno, ale tradycyjne pytanie: Jaka ma być?
Tekst : Jurand Czajko
fot. Agata Kierzkowska
Bibliografia:
Łona, Kawa, www. Tekstowo.pl, dostęp internetowy: www.tekstowo.pl/piosenka,Lona,kawa
Kitowicz Jędrzej, Opis obyczajów za panowania Augusta III, Wydawnictwo Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, Wrocław 1951
Wicherkiewicz Maria, Dawne kawiarnie w Poznaniu, Poznań 1938
Motty Marceli, Przechadzki po mieście t.2, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1957
Morsztyn Jan Andrzej, Do Stanisława Morsztyna Rotmistrza JKMości, Wikiźródła, dostęp internetowy: Do Stanisława Morsztyna Rotmistrza JKMości - Wikiźródła, wolna biblioteka (wikisource.org)
Bockenheim Krystyna, Przy polskim stole, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 1999
Matusik Przemysław, Historia Poznania t.2, Wydawnictwo Miejskie Posnania,
Wikipedia, Leonhard Rauwolf, dostęp internetowy: https://pl.wikipedia.org/wiki/Leonhard_Rauwolf